Tomasz Dominik o Tadeuszu Brudzyńskim

10/5/2024

La peinture à l'huille C'est bien difficile, Mais c'est bien plus beau Que la peinture à l'eau! Malarstwo olejne Jest trudne piekielnie Lecz piękniejsze o wiele niż wszystkie akwarele! (barowa przyśpiewka impresjonistów)

Przyjechał do nas z Tuluzy. Warszawa połowy lat 70. XX wieku była zapyziałą dziurą, chociaż na szczeblu centralnym. Jako stolica socjalistycznego państwa pogrążonego w propagandzie sukcesu prężyła się w fasadowej nowoczesności i rzekomym postępie, a faktycznie tkwiła w ciemnościach i zacofaniu. Wtem pojawia się facet z francuskiej prowincji niby, a jaki światowiec! Na szczęście nie przemądrzały bufon i pozer, co by było nie do przyjęcia, tylko ktoś kto liznął świata, widział to i owo i opowiedzieć o tym umie. I to w kilku językach, z afrykańskim lingala włącznie. W tamtych czasach nielicznym było dane szlajanie się po świecie, a jemu już od najmłodszych lat. I Afryka, i Europa, i Ameryka, a potem i Azja.

Nie można zaprzeczyć, ASP na tle tamtej szarzyzny wyróżniała się znacznie, a właśnie tam Tadek z Tuluzy przyjechał. Studiować malarstwo. I tu w pracowni profesora Sienickiego - się spotkaliśmy. Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy, wiele rzeczy nas łączyło, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. I z sensem i bez - jak to w akademickiej beztrosce…

Naszym kontaktom bardzo sprzyjało to, że Tadek był wszechstronnie uzdolniony. Muzycznie na przykład. Fantastycznie grał na organkach, zdarzało mi się podgrywać mu wtedy na gitarze. Dobrze też czuł się na klawiaturze, nie przepuszczał okazji, że w rogu gdzieś stoi pianino i milczy. Różnie to skutkowało, bo na ogół dotyczyło to lokali gastronomicznych i nie wszystkim to przeszkadzało, że instrument był nieużywany, a że w lokalach gastronomicznych pojawialiśmy się w celu konsumpcyjnym - dochodziło czasami do napięć... Na bębnach nauczył się grać w Afryce, a "czarna" muzyka zawsze była mu najbliższa. To właśnie dzięki niemu, na przykład, na naszych prywatkach królowało reggae. Miał niewątpliwą zdolność kreowania gustów, a nam było to potrzebne, bo myśmy tu nic o bożym świecie nie wiedzieli! Trawkę, niestety, też nam spopularyzował…

To nie tak, że on był bezwzględnym dyktatorem mody, a my stadem baranów, bo i reggae, i canabis bez tego się do nas przebijały, ale on to po prostu znał wcześniej od nas.

Trafiliśmy z naszym studiowaniem na schyłek komuny (politycznie) i na Nową Falę jeśli chodzi o kulturę, a ściślej – na Neue Wilde w malarstwie. Pod koniec studiów Tadek użytkował razem z Jackiem Ziemińskim jego pracownię na Grochowskiej, a motto tej opowieści wtedy właśnie święciło swój wielki renesans, ponieważ wygłaszane było przy każdej okazji. Tadek spłodził szyld: „Studio Nova Fala" na drzwiach wejściowych. Było to miejsce tętniące artystycznym życiem: reggae leciało na okrągło, chłopaki malowały, balowały, gościły, chociaż ciasnota była tam straszna (Jacek dopiero później rozbudował pracownię do gigantycznych rozmiarów całego strychu).

Tadek malował już wtedy bardzo ekspresyjnie, wydajnie i namiętnie. Służyła mu też wspólna praca. Jego obrazy tamtego okresu zazwyczaj przedstawiały postać legendarnego modela Pana Włostowskiego. Chudzieńki, w granatowych wielkich gaciach, pozował jak posąg. Żartowaliśmy, że po dyplomie Tadek będzie go musiał odkupić, żeby mieć co malować. Zbliżający się dyplom ukończenia uczelni wydawał się być niewiele znaczącym epizodem na świetnie rozwijającej się ścieżce kariery, sztuka pochłaniała Tadka zupełnie (no, prawie: był już żonaty, a zaraz potem i dzieciaty..). I jak to w takich momentach bywa - jak grom z jasnego nieba - nagła i niespodziewana zmiana. Powołanie do wojska. W maju dyplom- w czerwcu kamasze. Raz jeden jedyny, na uczelniach artystycznych zrobili pobór i akurat nam się to musiało przytrafić! Zresztą aktorom się upiekło, bo rektor Łomnicki był członkiem Biura Politycznego PZPR i wybronił swoich. Pomysł z poborem magistrów sztuki był iście Orwellowski: otóż towarzysze ze smutkiem stwierdzili, że szwankuje im to co było dotąd podstawą ustroju - propaganda. A dlaczego? Bo brak dopływu zdolnej młodzieży. A jak nie chcą sami przychodzić - to trzeba ich doprowadzić. Proste. A skąd ich brać? Z uczelni. Na koszt państwa się wałkoniło przez parę ładnych lat, to teraz odsłużyć ku chwale ojczyzny! Studenteria muzyczna i plastyczna w roku 1980 dostąpiła tego zaszczytu i w Centrum Szkolenia Oficerów Politycznych w Łodzi od czerwca do września spędzała swój okres unitarny w Ludowym Wojsku Polskim. Elitarna jednostka, wspaniała trampolina do partyjnej kariery, wylęgarnia aparatczyków stała się naszym nowym domem. Zupełnie się do tego nie nadawaliśmy, wręcz stanowiliśmy niebezpieczny precedens, żeby nawet nie tyle, że bezpartyjni, ale wręcz jawni przeciwnicy ustroju szkolili się w,,cesopie". Dlatego też później artystów nie powoływano. Pożytek z nich przecież żaden!

Po “unitarce" Tadek trafił do Torunia, ja do Bydgoszczy, więc niedaleko. Ponieważ trzeba nas było przez te dziewięć miesięcy jakoś przechować, poupychano nas na jakichś dziwnych para- militarnych stanowiskach. Tadek w bibliotece Dowództwa Artylerii, ja w Domu Kultury, roboty prawie wcale, więc odwiedzaliśmy się często. Raczej on przyjeżdżał do mnie, bo miał samochód, co zresztą było nielegalne, bo narażało to życie żołnierza LWP na szwank. Tak się nami przejmowała Władza Ludowa! Jakoś ten czas musieliśmy przecież zabić. Nawet coś tam udawało się nam namalować, ale generalnie był to stracony rok. I to na samym starcie! Cóż z tego, że poznaliśmy fantastycznych ludzi, takich na roczną odsiadkę...

Wtedy był najgorętszy okres polityczny w powojennej historii Polski. Wszyscy artyści brali czynny udział w tym zamieszaniu, ale nie my! Tadek źle to znosił, nawet raz wystąpił publicznie - do studentów warszawskiej ASP. Opowiadał o wojsku. Że to zamach na naszą wolność, że kastracja, że tresura, że debilizm, że beznadzieja. Był bliski płaczu, gdy to mówił. Nie wiedział jeszcze wtedy, że następnych branek już nie będzie. Mało tego, nas wypuszczono o parę miesięcy wcześniej, bo było tzw. “równanie roczników". Za to następny regularny pobór z nawiązką to odsłużył, bo był stan wojenny i trzymali ich z pół roku dłużej. Stan wojenny znowu nam zaburzył start zawodowy, bo wszystkie instytucje artystyczne zostały zamknięte, organizacje (w tym Związek Polskich Artystów Plastyków) rozwiązane, sztuka zeszła do kruchty...

Życie osobiste Tadka też się wtedy nie układało, rozstał się z Pierwszą Gośką, a więc siłą rzeczy i z córką, pojawiła się Druga Gośka. Jak tylko stało się to możliwe - wyjechali do Francji. Pana Włostowskiego nie zabrał ze sobą, za to dostał stypendium w Cité des Arts w Paryżu. Tam wreszcie mógł w pełni rozwinąć swój talent. Odwiedzaliśmy go wszyscy, zawsze nas gościł, czego bardzo nie lubiła Druga Gośka. Zal wybitną gospodynią. nam wtedy było, że nie jest już z Pierwszą, bo ta zawsze była wybitną gospodynią.

Paryż od zawsze był polską przystanią w czasach zawieruchy, tak było i teraz. Wielu kolegów zatrzymywało się na dłużej - Tadek był ich przewodnikiem i doradcą. Nierzadko i tłumaczem, bo znajomość francuskiego nie była mocną stroną polskich imigrantów. Tadeusz radził sobie na obcym gruncie bardzo dobrze. W Paryżu wreszcie był u siebie. Tak jak wydawał się nam światowcem zanurzonym w nie swoim sosie, gdy go poznaliśmy (jak przyjechał z Tuluzy), tak teraz - i owszem. Trochę się nawet rozbrykał; komercyjny sukces wystaw w Japonii, zaproszenie do loży masońskiej (szybko się z tego jednak wymiksował), Grand Prix w konkursie malarskim w Monako, kontrakt z dobrą paryską galerią, szacunek u starej" Polonii (odwiedzał Giedroycia i Czapskiego), wreszcie wspaniała dziewczyna - Fabienne Eisenstein (z tych Eisensteinów, więc mówiliśmy o niej,,Pancernik"), bo Druga Gośka rzuciła Tadzia dla jakiegoś markiza i zamieszkała w pałacu. A rozbrykał się towarzysko, ponieważ miał pracownię w artystycznej kamienicy w Bagnolet i wesołe sąsiedztwo: rzeźbiarze - Ormianin i Węgier, obok włoska knajpa. Fabienka pracowała w agencji reklamowej, więc stale była zajęta, a poza tym i tak mieszkała gdzie indziej, więc Tadek bez przeszkód oddawał się uciechom paryskiego życia…

Bezkarnie to nie uchodzi. Coraz mniej pracował, a coraz więcej wydawał na owe uciechy, no to i popadł w długi. Wreszcie sprawy zabrnęły tak daleko, że musiał przed wierzycielami uciekać. Chyłkiem opuścił zadłużoną pracownię, bo wystąpił o przydział nowej w Bercy. Ponieważ był to inny Arrondissement, a dokumentację artystyczną miał bardzo dobrą (zawsze o to dbał) - dostał przydział i to na jeszcze lepszą miejscówkę: na parterze duże studio z ogródkiem, a na piętrze, z osobnym wejściem, całkiem obszerne mieszkanie. Z Fabienne jednak się rozstał, ona była kobietą sukcesu, a on coraz bardziej mężczyzną klęski. Jako się rzekło, prowadził hulaszczy tryb życia, a na to potrzebne są fundusze. Jako lokator, nie mógł oficjalnie podnajmować pracowni, więc musiał robić to pokątnie. A skoro pokątnie - to szemranej klienteli. Na ogół swoim rodakom. Sam przeniósł się na dół, a górą handlował. W pewnym momencie pomieszkiwała tam murzyneczka Zaza, którą Brudzyński desygnował na kolejną (jak się okazało ostatnią) narzeczoną. W Bercy też skończyła się „Kanada" i wtedy Tadek podjął chyba najdziwniejszą w swoim życiu decyzję: wraca do Polski. Z Zazą. Były to lata 90. Co będzie robił? To co by robił i gdzie indziej: malował. A z czego będzie żył? Coś się sprzeda, coś się zachował- turzy, tak jak wy. A tę Zazę musiał tu taszczyć? Przecież to jego dziewczyna, no to co miał z nią zrobić... A gdzie będzie mieszkał? Najpierw u Piotrka Młodożeńca, a potem się zobaczy. Ostatecznie jest Polakiem, cała rodzina mieszka w Warszawie, no to gdzie indziej on niby miałby być? Nam się ta postawa wydawała niezwykle romantyczna, a nawet naiwna, ale to nie były teoretyczne rozważania tylko fakt autentyczny".

Ojciec wsparł go finansowo i Tadeusz wielkim Renault 25 z Zazą obok siebie wjechał na ojczyzny łono. Piotrek oczywiście go przyjął, sam przecież korzystał z paryskiej gościny, no i tak się zaczął kolejny polski epizod w życiu Tadzia. Z podjęciem pracy nie było łatwo, mnie się nawet parę razy udało coś załatwić, ale jemu zawsze trudno było się wywiązać z zadania. Odwykł od obowiązków, a poza tym trwał festiwal rewizyto- wania wszystkich kolesi bawiących niegdyś u niego w Paryżu.

U Piotrka mieszkał nawet, jak już rodzina dała mu mieszkanko na Pradze. Wreszcie jakoś się przeflancował. Ulica Stalowa ma specyficzną atmosferę, a w tamtych czasach samotnie podążająca do sklepu murzynka nie robiła dobrego wrażenia. Tadkowi też przeszkadzała bezinteresowna agresywność miejscowych obszczymurów. W ogóle coraz mniej mu się podobało, a w Warszawie - zwłaszcza. I znów wolta! Wraca do Paryża. A gdzie? Najpierw do Gezy na,,banioletę", a potem to się zobaczy. A co będzie robił? To co zawsze, a w Paryżu jest łatwiej. Zresztą jedzie i już. I pojechał. U Gezy odbyło się huczne powitanie, z którego Tadeusz Brudzyński już się nie wybudził.

Pochowaliśmy go pod Żelazową Wolą, gdzie co roku go odwiedzamy na tym pięknym wiejskim cmentarzyku. Któregoś razu Jacek Ziemiński zaproponował, żebyśmy wykupili tam mogiły i stworzyli własną Aleję Zasłużonych. Tu pewnie jest tanio, miejsce jest, no i gwarancja, że ktoś lampkę postawi, bo my do Tadzia jeździmy, bo on był pierwszy. A do nas kto przyjedzie? To już lepiej leżeć hurtem i zawsze ktoś się trafi, co nas wszystkich furt obleci...

Najcenniejszą uroczystością pożegnalną w moim odczuciu było zorganizowanie wystawy pośmiertnej w Zachęcie. Z katalogiem, w dwóch pięknych salach parteru. Przegląd dorobku artysty, który nie dożył czterdziestki musi zastanawiać, co by było gdyby... Ale tamta wystawa uświadomiła mi, że w pewnym sensie Tadek był artystą spełnionym. Dopracował się malarskiego znaku - totemicznej sylwety, biorącej się z afrykańskich rzeźb, poprzez postać Pana Włostowskiego, malarstwa i rzeźby Giacomettiego, aż do profesora Sienickiego. Ale tak naprawdę własnego i osobistego. Niepowtarzalnego. Zdążył zostawić po sobie wyraźny ślad w malarstwie. Olejnym, a tak! O akrylowym mówił przecież: cerata...

Tomasz Dominik

Tekst pochodzi z katalogu:

Brudzyński 1956-1996, Kompania Piwowarska

powiązana wystawa

25
18
April
May

"L'anatomie de l'existence"

Tadeusz Brudzyński
szczegóły wydarzenia