obecna wystawa
Zapowiedź wystawy
Wystawa archiwalna

„W malarstwie nie chodzi o to, aby coś pokazać, lecz żeby stworzyć coś, co będzie działało na wyobraźnię”. Zofia Artymowska
Niełatwo jest wypowiadać się na temat twórczości artysty, który jednocześnie był rodzicem autora tekstu. Spojrzenie syna jest obciążone ogromnym bagażem subiektywizmu. Uważam mamę za wybitną artystkę, ale kto by taką opinię potraktował inaczej niż wyraz synowskiego przywiązania?
Natomiast łatwiej mi opowiedzieć o Zofii Artymowskiej jako artystce niż o jej twórczości.
W moim przekonaniu obydwoje rodzice byli malarzami z powołania, to znaczy nie mieli wątpliwości co do wyboru swojej drogi. Twórczość artystyczną traktowali jako swojego rodzaju zawodowy obowiązek. Przyczyniły się do tego, zarówno wojna, która zamroziła ich plany na pięć lat, jak i profesorowie krakowskiej ASP, którzy wpoili im (szczególnie, według wspomnień mamy – Eugeniusz Eibisch) poczucie, że tworząc sztukę uczestniczą w czymś wielkim. Do pracowni chodzili zatem jak do pracy. Tak rozumiany obowiązek skrywał w istocie wielką pasję. Pasję, która była źródłem satysfakcji, a niekiedy frustracji. „Ale knota dziś strzeliłam” – mówiła czasem mama po powrocie z pracowni. Nie poddawała się jednak, walczyła dalej i na ogół wygrywała te artystyczne batalie.
Dla Zofii Artymowskiej istniała sztuka i, ewentualnie, dydaktyka. Trzeba było z czegoś żyć, a w PRL-u rynek „na taką twórczość” praktycznie nie istniał. Wielu studentów wspominając mamę, mówiło o „wymagającej pani profesor”. Była artystką par excellence, osobowością niezwykle twórczą. Zaskakiwała tych wszystkich, którzy dobrze ją znali, ponieważ w ostatnich latach jej życia malarstwo Zofii Artymowskiej było zdyscyplinowane, precyzyjne, wymagające wielkiej cierpliwości oraz znajomości warsztatu. Wielu obserwatorów rynku dzieł sztuki z lekkością komentuje malarstwo abstrakcyjne, twierdząc, że każdy mógłby stworzyć taką kompozycję. Wątpię w to i życzę szczęścia każdemu, kto miał by ochotę namalować kopię obrazu Zofii Artymowskiej.
Czy było to wybitne malarstwo? A jakie przyjąć kryterium wielkości takiej twórczości? Jeżeli sława, to na pewno nie. Obecnie absolwent historii sztuki, który stwierdzi, że nie słyszał o Zofii czy Romanie, nie jest uważany za ignoranta. Artymowscy nie są klasykami z podręczników.
Ale moim zdaniem twórczość Zofii Artymowskiej jest wybitna. Wyróżnia ją subtelne wyczucie koloru (była wszak uczennicą kolorystów), zwartość kompozycji oraz siła ekspresji.
Mimo, że obrazy mamy są nieprzedstawiające (większość nosi nazwę „Poliformów” z kolejnym numerem) to jednak pojawiają się tam obiekty jakby materialne, coś na kształt metalowych rur i walców. Będąc w swojej twórczości konsekwentną abstrakcjonistką, pod koniec życia tworzyła unikatowe kolaże. Zawarła w nich historię swoich licznych, czasem egzotycznych podróży, a składową tych kompozycji były fotografie z jej bogatego archiwum, nieznanego szerszej publiczności.
Późniejsza twórczość Zofii Artymowskiej wytrzymuje „konkurencję” z dziełami artystów jej współczesnych, ale spycha niestety w cień wcześniejsze twórcze cykle. Okres „informel”, równie bogaty i subtelny oraz prawie całkiem zapomniany dorobek w takich technikach, jak mozaika czy monotypia.
Pragnę w tym miejscu wyrazić wdzięczność organizatorom obecnej wystawy, że również te aspekty twórczości Zofii Artymowskiej uwzględnili w ekspozycji.
Daniel Artymowski
